Manieryzm, a później również barok. Wybuch emocji, dynamiki, monumentalności, nieskończonej ozdobności i okazałości. Zafascynowanie symetrią, obłością i ekspresyjnością. Dramatyczność. Przypływ kształtów. Wdzierający się na ziemie czeskie barok przyniósł ze sobą również popularność złota i kamieni szlachetnych. Złoto trafiało głównie do kościołów, diamenty na szyje, palce i ubrania szlachty oraz zamożnych mieszczan. Kamienie szlachetne zawładnęły branżą jubilerską. Okazałe komplety biżuterii diamentowej stały się nagle niezbędnym akcesorium w życiu towarzyskim elit. Pindrzyły się kobiety, ale i mężczyźni bywali obwieszeni kosztownościami.
Popyt jest ogromny, Europejczycy oszaleli na punkcie kamieni szlachetnych. Centrum kamieniarstwa jest Praga, ale zaczyna dawać o sobie znać również Turnov, który w niedługim czasie prześciga Pragę. Tutejszy rynek jest miejscem, gdzie krajacze i szlifierze spotykają się ze złotnikami, srebrnikami, handlarzami oraz łowcami kamieni szlachetnych, którzy wyruszają na poszukiwania do pobliskiego Kozákova, w Góry Izerskie i Karkonosze. W mieście działa szlifiernia – pierwsza tego typu pracownia w pobiałogórskiej historii Czech. Siedemnasty wiek chyli się ku końcowi, a popyt nie maleje. Jest tak duży, że mimo ogromnych starań, zapasy ani nowo odkryte złoża kamieni nie są w stanie go pokryć.
Człowiek jest stworzeniem niezwykle kreatywnym. Zawsze da sobie radę, a zwłaszcza wtedy, kiedy w grę wchodzą pieniądze, egzystencja lub sukces. Na brzegu Laguny Weneckiej rodzi się pomysł – skoro brakuje kamieni naturalnych, może by tak zastąpić je szkłem? Sukces jest ogromny. Mieszkańcy Turnova wzmagają czujność. Przecież nie pozwolą odebrać sobie dobrej passy i sławy! W ten oto sposób w Turnovie rusza wkrótce produkcja szklanej kompozycji, z której szlifowane są pierwsze sztuczne kamienie szlachetne. Jak to możliwe? Bóg to raczy wiedzieć. Być może jest to zasługa dwóch braci – Jana i Václava Fišerów z Turnova. Ich rzekoma wyprawa do Wenecji, pięć lat starań o przywłaszczenie sobie ściśle strzeżonej tajemnicy, powrót do Turnova, dziesiątki nieudanych prób, aż wreszcie – sukces! W 1711 r. otrzymują pierwszą masę szklaną do produkcji sztucznych kamieni. To znaczy – tak twierdzi legenda, która wprawdzie nie znajduje potwierdzenia w źródłach historycznych, ale cóż – prawdopodobnie tak jakoś mogło być. Faktem jest, że w jakiś sposób tajemnica produkcji kompozycji szklanej trafiła do Turnova. Do sztajnsznajderów (czyli krajaczy) i szlifierzy prawdziwych kamieni dołączają w szybko rosnących ilościach palacze i laboranci, a także szlifierzy kompozycji. „Dzieło kamieniarskie” rozbiega się nagle w dwóch różnych kierunkach – „twarde dzieło” zajmuje się obróbką kamieni szlachetnych i półszlachetnych, zarówno tych znalezionych w okolicy, jak i sprowadzanych z daleka, natomiast „dzieło miękkie” pracuje ze szkłem.
Turnovianie potraktowali sprawę we właściwy sobie sposób. Będąc przyzwyczajonymi do wysokiej jakości „dzieła twardego”, równie ambitnie zabrali się za obróbkę szkła. Było warto. Od samego początku starali się uzyskać jak najwierniejsze kopie kamieni szlachetnych. Wkrótce w Turnovie wytapiano szkło imitujące diament, topaz, akwamaryn, szafir, lapis lazuli, turkus, hiacynt, ametyst, karneol, opal, perydot czy szmaragd. Sukces doskonałych imitacji był ogromny. A gdy doszedł do tego totalny rarytas w postaci misternie wykonanej kompozycji szklanej imitującej czeski granat, którego popularność rosła z oszałamiającą prędkością, turnovianie przez pewien czas nie musieli obawiać się konkurencji. Z początku świat mody wolał udawać, że są to kamienie naturalne – w sensie psst, wiemy swoje – wkrótce jednak rodzi się zupełnie nowa dyscyplina mody, która przynosi na rynek tańszą i łatwiej dostępną sztuczną biżuterię. A „turnovskie kamyki”, jak je zaczął nazywać świat, są jak znalazł – doskonały surowiec, perfekcyjnie wyszlifowany.
Język czeski nazwał szklane kamienie w uroczy sposób – na niektóre z nich mówi się na przykład „karmazínki“. Słowo jak z rymowanki dla dzieci, nieprawdaż? W porównaniu z naturalnymi kamieniami miały one kilka zalet. Oprócz wspomnianych już kosztów, była to również ogromna wszechstronność. Ostateczny kształt i kolor kamienia mógł być dokładnie taki, jak sobie tego życzył klient. A skoro wytapiacze kompozycji sami siebie nazywali laborantami, coś musiało być na rzeczy – ciągłe szukanie nowych form, kolorów, połysku i właściwości szkła było nowożytną alchemią. Do barwienia szkła używano metali, a później również ich soli. Krótko mówiąc, były to niekończące się poszukiwania i eksperymenty. Oczywiście nie obeszło się bez błędów, które najczęściej prowadziły do niczego lub, gdy szczęście dopisało, zgoła odwrotnie – do zasadniczych odkryć. Tak już to w życiu bywa. Jedna z legend głosi, że słynna turnovska granatowa kompozycja szklana powstała w wyniku przypadku, gdy ktoś niechcący strącił do gorącego szkła kawałek stali.
– Františku, jesteś tutaj? – rozległ się głos w pracowni.
– Chodź, Václav – zabrzmiało z rogu pomieszczenia. – Będziemy otwierać.
Piec do wytopu spał na drugim końcu pomieszczenia. Już trzeci dzień się schładzał, zbliżała się chwila, gdy trzeba będzie rozbić cegły, którymi bracia Fischerowie zamurowali rozpaloną paszczę wypełnioną glinianymi dzbanami pełnymi masy przygotowanej do przetransformowania w kompozycję szklaną.
– Jeszcze chwila – powiedział František i usiadł za stołem. – Musimy porozmawiać o zamówieniach – kontynuował, wlepiając wzrok w kartkę gęsto zapisaną notatkami. – Wczoraj przywieźli boraks. Podrożał, wychodzą trzy złote za funt.
Václav wymamrotał:
– Drożyzna. Ale trzeba przyznać, ale kamienie mają teraz o wiele lepszy ogień niż wtedy, kiedy dawaliśmy salaterę. Ale salatera była za półdarmo.
František ponownie wbił palec w papier.
– Minię i santyr przywiozą z Pragi wieczorem, margiel, miejmy nadzieję, jutro. Z Hesji jest dalej niż z Drezna.
– Dzbanów na razie wystarczy? – zapytał Václav.
– Jest jeszcze cała półka tych ze Śląska, zobaczymy, jak się nadadzą.
Pracownię wypełniła cisza. Potem František wstał i zaczął nerwowo chodzić tam i z powrotem.
– Nasze szczypce mają już wszyscy. Wściec się można. Nigdy bym nie pomyślał, że aż tak się przyjmą.
Václav pokiwał głową ponuro. Rzeczywiście, któż mógł się spodziewać, że ich wynalazek okaże się tak przełomowy. Tymczasem było to takie proste – drewniane szczypce, do których przymocowali metalowe foremki. Wystarczyło ścisnąć masę szklaną, wyjąć z formy gotowy kształt i już tylko doszlifować. Ogromna oszczędność czasu.
– Kamieni jest coraz więcej. Ceny lecą w dół. Już wszędzie wypalają i wyciskają, nawet w górach – narzekał František, ale Václav przerwał mu w pół zdania.
– Słyszałeś o propozycji zięcia burmistrza?
František przytaknął.
– Słyszałem. Ale jaśnie wielmożny pan hrabia na to nie pozwoli. To by oznaczało koniec nas wszystkich.
– To się jeszcze okaże – odburknął Václav. – Już czas – powiedział podnosząc się od stołu. – Idziemy otwierać.
Należałoby chyba wyjaśnić, o jaką propozycję chodziło oraz kim właściwie był zięć turnovskiego burmistrza. Nazywał się Jan Modestin, mieszkał w Pradze i był handlarzem. Do Turnova przyjechał z wielkimi planami. Chciał wybudować olbrzymią manufakturę do produkcji kompozycji. Wyprodukowany przez siebie surowiec dostarczałby miejscowym szlifierzom, a następnie sam sprzedawałby gotowe kamienie. Inwestycja miała pochłonąć ogromne pieniądze – pięćdziesiąt tysięcy złotych. Jednak za rok miał opuścić manufakturę surowiec o dwukrotnie większej wartości, a zysk Modestina wyniósłby jakieś piętnaście, może nawet trzydzieści procent. Ostatecznie jednak František Fischer miał rację. Hrabia Waldstein odmówił udzielenia wsparcia projektowi, dzięki czemu w Turnovie nadal produkowano kompozycję szklaną tak jak dotychczas.
Wyprodukowanie masy szklanej to jedna kwestia, drugą jest jej wyszlifowanie i wypolerowanie. Szlifowanie odbywało na szlifierkach piaskowcowych, w zasadzie w identyczny sposób, jak w przypadku kamieni naturalnych. Do polerowania używano z kolei tarczy polerskich z drewna topoli oraz cyny. Kształty były najróżniejsze, jednak z czasem okazało się, że największą popularnością cieszą się kamyczki w kształcie bicone, czyli ośmiobocznych stożków złączonych podstawami. Sprzedawały się niczym ciepłe bułeczki i wydawało się, że turnovskich kamieni nikt nie zdoła wysadzić z siodła. Wenecjanie zgrzytali zębami i zaciskali pięści, ale nic więcej zrobić nie mogli – szklarze z Turnova przewyższali ich pod względem jakości, a często również w różnorodności oferty. Śmiertelny cios niespodziewanie nadszedł skądinąd. Z Paryża. Niejaki Joseph Strasser, Wiedeńczyk z pochodzenia, a obecnie paryski jubiler, wprowadził na rynek swoje strasy, po francusku „pierres de Strass“. Stało za tym jego odkrycie szkła ołowiowego o bardzo dużej zawartości ołowiu. Kamienie wyszlifowane z tej kompozycji miały specyficzny blask i w niezwykły sposób załamywały światło. Moda, jak już tyle razy w historii, zrobiła fikołka i nagle nikt nie pragnął niczego innego niż strasów. W Turnovie trąbiono na alarm, lecz marnie. Cena turnovskich kamyków dosłownie sięgnęła dna – za wyroby, które zwykle kosztowały siedemdziesiąt pięć złotych, dostawano teraz jedną jedyną złotówkę. Wyglądało na to, że zbliża się koniec turnovskiego handlu szklanymi kamieniami.
Jednak nie należało zbyt łatwo bagatelizować uporu i zawziętości turnovskich kamieniarzy. Szukali, szukali, aż znaleźli. Tak samo jak kiedyś tajemnicę wenecką, odkryli również tajemnicę strasu. I natychmiast ruszyli z produkcją. I ze sprzedażą. Koniunktura powróciła z prędkością cwałującego konia. Tylko w ciągu 1772 r. poza granice królestwa czeskiego wywieziono towary za ponad sto trzynaście tysięcy złotych, co stanowiło mniej więcej jedną trzecią wartości całego eksportu wyrobów ze szkła.
Barok powoli zaczął opuszczać pozycje, do Europy napływały inne style i sposoby życia. Ale popularność sztucznej biżuterii nie malała. W kolejnych stuleciach w Turnovie oraz w innych miejscach w Kryształowej Dolinie, głównie w Jabloncu, nadal rodziły się przepiękne szklane imitacje kamieni szlachetnych. Rozwijała się technologia, mniej więcej od połowy dziewiętnastego wieku również tutaj zaczęto wprowadzać do produkcji maszyny. W samym jednak Jabloncu maszyny przyjęły się dopiero pół wieku później, zresztą do dziś maszynowo obrabia się tu jedynie siedemdziesiąt procent kamieni jubilerskich – reszta nadal produkowana jest ręcznie. Zgadza się, barokowa tradycja została zachowana również w trzecim tysiącleciu. Dziś produkcja szklanych kamyków odbywa się pod szyldem firmy Preciosa, która przynosi chlubę swoim barokowym poprzednikom – w jej rękach znajduje się mniej więcej jedna czwarta światowego rynku! A największa konkurencja? Swarovski. Austriacka rodzinna firma, która jednakże pochodzi z…? Jak myślicie, skąd? No przecież z Doliny Kryształowej.